Mówią, że dobry pies szczeka i waruje. Mówią też, że dobry pies się słucha.
Jaki zatem jest dobry pies? Spodobało mi się podejście Andrzeja Nowaka, gitarzysty TSA, który powiedział, że wszystko to co podskakuje kiedy szczeka nie jest psem (patrz York, Chiuaua).
Moim zdaniem dobry pies potrafi obronić swoje terytorium, ale tylko na swoim terenie, nie musi zbędnie przeskakiwać przez furtkę, wystarczy, że przegoni cwaniaka na drugą stronę.
Bo jaki jest sens w przeskakiwaniu psa na stronę sąsiada, jeszcze później właścicielowi się oberwie.
Pozdrawiam.
wtorek, 1 maja 2012
sobota, 7 kwietnia 2012
Magia Świąt
Dobra, muszę przyznać, że jeżeli chodzi o robienie czegoś regularnie, to u mnie z tym licho. Jak po tym blogu widać, nie należę do osób, które prowadzą swoje życie systematycznie. Może nie potrafię, może nie lubię. Ale to już na pewno nie Wasza (z całym szacunkiem) sprawa.
Święta Wielkiejnocy, to dla mnie bardzo ciekawa zagadka. W tych dniach niektórzy chodzą przez te 3 dni do kościoła, kiedy przez większość niedziel tego w ogóle nie robią. Nie nie jestem gorliwie wierzący i w żaden sposób nie jestem oburzony, tylko stwierdzam fakt.
Rozmawiałem z proboszczem w jednej parafii. Rozmowa wyglądała tak:
-Niech będzie pochwalony, księże proboszczu.
-Na wieki wieków amen, co tam u Ciebie, co?
-Jakoś się kręci, proszę księdza.
-No widzisz, jakoś musi nie?
-A ksiądz to lubi TE święta?
-Jako osoba wierząca i kapłan, bardzo przeżywam te chwile.
-Wie ksiądz, że nie o to pytam.
-Wiesz, jako proboszcz, to też jestem zadowolony, bo przez te parę dni w kościele, zauważam ile ludzi hipotetycznie powinno chodzić co tydzień, a ile tak na prawdę chodzi.
-A jako człowiek?
-Sławciu, przecież właśnie Ci powiedziałem...
Urwała się rozmowa, bo ksiądz musiał coś szybko załatwić.
Ale w sumie miał racje, bo rzeczywiście tak jest, że w polskiej tradycji, niektóre święta są tak bardzo w nas zakorzenione, to nie wiadomo jak kto, by nie żył z wiarą na co dzień. To w te święta "ważne" i tak pójdzie. Oczywiście nie generalizuję, ale to taki zarys.
Pozdrawiam, Alleluja!
Święta Wielkiejnocy, to dla mnie bardzo ciekawa zagadka. W tych dniach niektórzy chodzą przez te 3 dni do kościoła, kiedy przez większość niedziel tego w ogóle nie robią. Nie nie jestem gorliwie wierzący i w żaden sposób nie jestem oburzony, tylko stwierdzam fakt.
Rozmawiałem z proboszczem w jednej parafii. Rozmowa wyglądała tak:
-Niech będzie pochwalony, księże proboszczu.
-Na wieki wieków amen, co tam u Ciebie, co?
-Jakoś się kręci, proszę księdza.
-No widzisz, jakoś musi nie?
-A ksiądz to lubi TE święta?
-Jako osoba wierząca i kapłan, bardzo przeżywam te chwile.
-Wie ksiądz, że nie o to pytam.
-Wiesz, jako proboszcz, to też jestem zadowolony, bo przez te parę dni w kościele, zauważam ile ludzi hipotetycznie powinno chodzić co tydzień, a ile tak na prawdę chodzi.
-A jako człowiek?
-Sławciu, przecież właśnie Ci powiedziałem...
Urwała się rozmowa, bo ksiądz musiał coś szybko załatwić.
Ale w sumie miał racje, bo rzeczywiście tak jest, że w polskiej tradycji, niektóre święta są tak bardzo w nas zakorzenione, to nie wiadomo jak kto, by nie żył z wiarą na co dzień. To w te święta "ważne" i tak pójdzie. Oczywiście nie generalizuję, ale to taki zarys.
Pozdrawiam, Alleluja!
niedziela, 18 marca 2012
Szczerość w graniu.
Słucham różnej muzyki, bo wszystko zależy od tego, jaki mam humor, jaki jest dzień, i czy przypadkiem ktoś mnie niechcący nie zirytował w ciągu dnia.
Ale słucham również muzyki polecanej przez przyjaciół, zwykle mają oni niesamowity dar. Dar trafiania w mój gust i smak muzyczny.
Lecz to nie koniec, słucham także muzyki, którą moi przyjaciele mają do zaoferowania. I o takim przypadku chcę Wam dzisiaj opowiedzieć. Mianowicie chodzi o zespół "Perhonen". Nie będę owijał w bawełnę, powiem wprost, że tu nie chodzi o to, że z większą częścią chłopaków dawno temu sam się bawiłem w muzykowanie. Ale o to, że całkiem niedawno będąc u nich na próbie, jednej, drugiej, z czystego przypadku, usłyszałem ich kawałki. Znaczy wiecie... nie ukrywam, że poszedłem tam specjalnie po to, by to usłyszeć.
Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że oni są potrzaskani. Nie w sposób "bo my jesteśmy zespołem", tylko w taki sposób, że będąc w ich towarzystwie prędzej, czy później i Tobie zacznie się udzielać ta dziwna energia.
Takiego, mocnego pieprznięcia ścianą dobrego dźwięku.
Grają taką muzykę, że ja choć nie jestem fanem tego typu grania z dnia na dzień coraz bardziej to kupuję. Perhonen nie musi się afiszować etykietą muzyki, którą grają. To nie ważne na kim się wzorują. Perhonen tworzy coś, co moim zdaniem bardzo wiele wniesie do polskiej muzyki, a jeżeli nie tylko polskiej to i światowej. Możecie pomyśleć, że "takich zespołów to jest mnóstwo", może owszem jest.
Ale na pewno żaden z tych zespołów nie ma tego co mają oni. Czyli dystansu do siebie, dystansu do tego co robią, a przy tym wszystkim świadomość, że jakby nie było są w tym swoim stylu zajebiści.
Bo Szymon, Jacek, Patryk, Kamil i Dawid to są tacy typowi Rock&Rollowcy. Żadnej ściemy, tylko szczere prawdziwe solidne granie, gdzie nie gdzie zakrapiane, czymś mocniejszym. Jeżeli szukacie w okolicach zespołu, na którego koncerty warto chodzić, to jest to właśnie Perhonen.
Dla zainteresowanych, a sądzę, że takich jak ja jest wiele, jeden z najbliższych koncertów Perhonena to:
20 kwiecień, "Wieża" Tarnowskie Góry. Osoby, które znają się na knajpach i pubach na pewno wiedzą gdzie to jest. Ja, jako po prostu znajoma twarz, nie zapraszam w imieniu zespołu, bo takiego prawa nie mam, ale zapraszam tak od siebie, bo wiem na co stać chłopaków na próbach, a na koncertach to nie wspominam.
Pozdrawiam serdecznie!
Ale słucham również muzyki polecanej przez przyjaciół, zwykle mają oni niesamowity dar. Dar trafiania w mój gust i smak muzyczny.
Lecz to nie koniec, słucham także muzyki, którą moi przyjaciele mają do zaoferowania. I o takim przypadku chcę Wam dzisiaj opowiedzieć. Mianowicie chodzi o zespół "Perhonen". Nie będę owijał w bawełnę, powiem wprost, że tu nie chodzi o to, że z większą częścią chłopaków dawno temu sam się bawiłem w muzykowanie. Ale o to, że całkiem niedawno będąc u nich na próbie, jednej, drugiej, z czystego przypadku, usłyszałem ich kawałki. Znaczy wiecie... nie ukrywam, że poszedłem tam specjalnie po to, by to usłyszeć.
Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że oni są potrzaskani. Nie w sposób "bo my jesteśmy zespołem", tylko w taki sposób, że będąc w ich towarzystwie prędzej, czy później i Tobie zacznie się udzielać ta dziwna energia.
Takiego, mocnego pieprznięcia ścianą dobrego dźwięku.
Grają taką muzykę, że ja choć nie jestem fanem tego typu grania z dnia na dzień coraz bardziej to kupuję. Perhonen nie musi się afiszować etykietą muzyki, którą grają. To nie ważne na kim się wzorują. Perhonen tworzy coś, co moim zdaniem bardzo wiele wniesie do polskiej muzyki, a jeżeli nie tylko polskiej to i światowej. Możecie pomyśleć, że "takich zespołów to jest mnóstwo", może owszem jest.
Ale na pewno żaden z tych zespołów nie ma tego co mają oni. Czyli dystansu do siebie, dystansu do tego co robią, a przy tym wszystkim świadomość, że jakby nie było są w tym swoim stylu zajebiści.
Bo Szymon, Jacek, Patryk, Kamil i Dawid to są tacy typowi Rock&Rollowcy. Żadnej ściemy, tylko szczere prawdziwe solidne granie, gdzie nie gdzie zakrapiane, czymś mocniejszym. Jeżeli szukacie w okolicach zespołu, na którego koncerty warto chodzić, to jest to właśnie Perhonen.
Dla zainteresowanych, a sądzę, że takich jak ja jest wiele, jeden z najbliższych koncertów Perhonena to:
20 kwiecień, "Wieża" Tarnowskie Góry. Osoby, które znają się na knajpach i pubach na pewno wiedzą gdzie to jest. Ja, jako po prostu znajoma twarz, nie zapraszam w imieniu zespołu, bo takiego prawa nie mam, ale zapraszam tak od siebie, bo wiem na co stać chłopaków na próbach, a na koncertach to nie wspominam.
Pozdrawiam serdecznie!
środa, 14 marca 2012
Axl Rose and Friends, czyli dzisiejsi G'n'R
Dawno, dawno temu istniał sobie zespół rockowy o nazwie Guns'N'Roses. Zespół, który powstał w roku 1985 po połączeniu dwóch istniejących już zespołów, nazywających się L.A.Guns, oraz Hollywood Rose.
Bla, bla, bla, bla...
Chcecie znać historie to poczytajcie sobie Wikipedię. Jest o nich troszkę napisane.
Ale na pewno zastanawia Was dlaczego zacząłem słowami dawno, dawno temu, co nie?
Powiem Wam bez ukrywania faktów, napisałem tak, dlatego, że moim zdaniem nie ma już zespołu Guns'N' Roses. Już nie chodzi nawet o to, że poza samym samym Axlem to nikt z tamtego składu nie gra, nie, nie o to chodzi. Chodzi o kilka bardzo poważnych punktów zaczynających się niestety od samego Axla.
Powiem Wam bez ukrywania faktów, napisałem tak, dlatego, że moim zdaniem nie ma już zespołu Guns'N' Roses. Już nie chodzi nawet o to, że poza samym samym Axlem to nikt z tamtego składu nie gra, nie, nie o to chodzi. Chodzi o kilka bardzo poważnych punktów zaczynających się niestety od samego Axla.
Energiczny, wulgarny, ubrany na koncertach w krótkie spodenki i koszulki chłopak dzisiaj (oczywiście perspektywa wieku- jest starszy) zamienił się w ustrojonego po szyję klauna, który nawet nie ma 1/10 tego głosu co kiedyś, a fałszuje tak jak ja, bo nam obydwu wydaje się, że wejdziemy na każdy wysoki dźwięk, pomimo, że (ja w ogóle, a Axl już ) nie mamy takich predyspozycji.
Nie chcę nawet zarzucać linkami, ale jak chcecie posłuchać dzisiejszych Gunsów to polecam poprzeglądać YT.
Kolejnym punktem są elementy gitarowe. Co prawda jest tam DJ Ashba(ta ironia... DJ na gitarze), ale to nie to samo co Slash, dlaczego? Dlatego, że jak posłuchacie np solówki w "Sweet Child O'Mine", to nie dość, że są po prostu kopią solówki Slasha to na dodatek, Ashba dzieli się z solówką z kolegą, co może wywołać, tak jak na przykład u mnie, wrażenie, że Ashba kolejnego partu solówki nie potrafi zagrać, bo nie zdąży.
Choć właściwie cała muzyka Gunsów poniekąd jest taka sama(bo w znikomych ilościach są nowe aranżacje), to jednak odbiera się ją inaczej, bo nie ma tego czegoś co przepływało pomiędzy muzykami, a publicznością kiedyś. Po prostu, brakuje tej iskierki. To jest wszystko teraz takie machinalne. Axl zachowuje się jak ta pozytywka, wchodzi na scenę i gra, bo musi, bo wrzucili parę dolców.
W Rybniku w Lipcu na stadionie grają Gunsi... Wybrałbym się, gdybym nie miał tej świadomości i gdybym na YT nie widział i nie słyszał jak to teraz wygląda. A wolę zachować te parę złotych w kieszeni.
W Rybniku w Lipcu na stadionie grają Gunsi... Wybrałbym się, gdybym nie miał tej świadomości i gdybym na YT nie widział i nie słyszał jak to teraz wygląda. A wolę zachować te parę złotych w kieszeni.
Pozdrawiam.
poniedziałek, 12 marca 2012
Dementorzy.
Dementorzy, czyli postaci z kultowej, czy jak kto woli "kultowej" książki w kilku częściach o chłopcu z blizną na czole, czyli o młodym Harrym Potterze. Przypominam Wam te postaci, wyglądające jak zakopcona wersja małego duszka Caspera , aby porównać ich niesamowite zdolności wysysania ostatnich kropel energii do... I tu sobie każdy pomyśli kogo najbardziej sobie życzy. No nie wiem, nauczyciela z matmy, angielskiego, polskiego, czy jakiegokolwiek innego przedmiotu, albo osoby powiązane innymi więzami, jak np. ktoś z rodziny.
Tak to niestety jest, że niektórzy ludzie przyjmują sobie za zadanie, aby wyssać z nas ostatnie krople dobrego humoru, pozytywnej energii i tak dalej... To jest ich świadomie wyznaczony cel. Taka osoba wstaje rano, robi sobie kawę, myje włosy, zęby, twarz, ubiera jakieś tam ciuchy, wsiada do samochodu, autobusu, tramwaju, pociągu, motoru, czy po prostu idzie na nogach i od rana myśli, komu by tutaj dziś na złość zrobił, o ile nie czynem, co po prostu swoją własną obecnością. Bo to widać czasami w oczach. W moim przypadku nie chodzi o "definicjo, teorio, liczenio-wciskaczy", jak to mawia moja 11 letnia kuzynka, określając w ten sposób niezbyt lubianych nauczycieli, nie... W moim przypadku to są myśli. Wstaję rano i to moje myślenie mnie dobija i odbiera mi uśmiech na twarzy:
-Chryste zaspałem
-Znowu zapomniałem o kartkówce/sprawdzianie
-Zaś na 8:00
-Cholera do 15 w szkole
-Do .... muszę jechać(w kropki wpisz miejsce)
-O nie dentysta dzisiaj wieczorem!
Mnóstwo tego jest. I to mnie niszczy.
Bo prawda jest taka, że najczęściej to sami sobie jesteśmy, choć nie chcemy, największymi Dementorami.
Jeżeli sami nastawimy się negatywnie to nic nam humoru nie poprawi, a innym będziemy robić na złość.
Więc moi drodzy, od jutrzejszego poranku wmówmy sobie, jakkolwiek, by nie było, że jest zajebiście.
Powtórzcie trzy razy, bo ponoć kłamstwo powtórzone trzy razy staje się prawdą!
Pozdrawiam!
Tak to niestety jest, że niektórzy ludzie przyjmują sobie za zadanie, aby wyssać z nas ostatnie krople dobrego humoru, pozytywnej energii i tak dalej... To jest ich świadomie wyznaczony cel. Taka osoba wstaje rano, robi sobie kawę, myje włosy, zęby, twarz, ubiera jakieś tam ciuchy, wsiada do samochodu, autobusu, tramwaju, pociągu, motoru, czy po prostu idzie na nogach i od rana myśli, komu by tutaj dziś na złość zrobił, o ile nie czynem, co po prostu swoją własną obecnością. Bo to widać czasami w oczach. W moim przypadku nie chodzi o "definicjo, teorio, liczenio-wciskaczy", jak to mawia moja 11 letnia kuzynka, określając w ten sposób niezbyt lubianych nauczycieli, nie... W moim przypadku to są myśli. Wstaję rano i to moje myślenie mnie dobija i odbiera mi uśmiech na twarzy:
-Chryste zaspałem
-Znowu zapomniałem o kartkówce/sprawdzianie
-Zaś na 8:00
-Cholera do 15 w szkole
-Do .... muszę jechać(w kropki wpisz miejsce)
-O nie dentysta dzisiaj wieczorem!
Mnóstwo tego jest. I to mnie niszczy.
Bo prawda jest taka, że najczęściej to sami sobie jesteśmy, choć nie chcemy, największymi Dementorami.
Jeżeli sami nastawimy się negatywnie to nic nam humoru nie poprawi, a innym będziemy robić na złość.
Więc moi drodzy, od jutrzejszego poranku wmówmy sobie, jakkolwiek, by nie było, że jest zajebiście.
Powtórzcie trzy razy, bo ponoć kłamstwo powtórzone trzy razy staje się prawdą!
Pozdrawiam!
sobota, 10 marca 2012
Ród Znieczulicy
Chciałem dzisiaj Wam napisać o tym jak Axl Rose jeździ na blasku swojej przeszłości, o tych Gunsach, którzy tak na prawdę powinni nazywać się "Axl Rose and his friends". Ale nie mogę o tym napisać. Napiszę o czymś co wstrząsnęło mną paręnaście minut temu.
Postanowiłem się o godzinie 18:35 przejść gdzieś na spacer, bo stwierdziłem, że rozsadzi mnie z nudów w domu po zrobieniu paru prac i wypracowań, posprzątaniu mieszkania, korkach z matmy. Pomyślałem, należy mi się chwila relaksu.Ubrałem się i szedłem sobie moją ulubioną drogą, bo znaną na pamięć. Jest to droga na przystanek, skąd wyjeżdżam do szkoły. Jak już zaszedłem do miejsca docelowego, szedłem dalej, na przystanku na przeciwko zauważyłem, że jakiś facet leży na ziemi, obok niego stała, a raczej chodziła w kółko przestraszona dziewczyna, jak się później okazało rok młodsza ode mnie. Na przystanku około 8 osób, w tym starsza pani, która widząc faceta powiedziała tylko "zostawcie go, pewnie pijany", cała reszta chyba wzięła sobie do serca nauki seniora, bo młodej dziewczyny proszącej o pomoc nikt nie słuchał. Pobiegłem w tamtą stronę, dziewczyna już podawała adres opisała mniej więcej co widzi, podała swoje imię i nazwisko i etc. Standardowy komunikat. Ja w między czasie starałem się nawiązać jakiś kontakt z mężczyzną. Nie reagował na moje komunikaty. Zacząłem sprawdzać, czy oddycha, oddycha, nie wiem dlaczego, ale postanowiłem sprawdzić puls, podciągnąłem rękaw i liczyłem impulsy z tętnicy u dłoni. Powiedziałem dziewczynie : "Dobra pomóż mi teraz rozplątać z jego lewej ręki te reklamówki". Zrobiliśmy to i ułożyliśmy faceta w pozycji tzw "bezpiecznej, bocznej, ustalonej". Facet zaczął po 4 minutach leżeniu na boku wymiotować. Patrzymy nerwowo na zegar, później na drogę, jedna strona, druga strona. Pogotowia dalej nie ma. Po następnych 2 minutach postanowiłem ponownie sprawdzić tętno. Wyraźnie słabsze. Dziewczyna powiedziała tym razem stanowczo:"Obracamy go na plecy, ja mu odchylę głowę, a Ty rozepniesz mu kurtkę, trzeba mu zrobić masaż serca". Spojrzałem na nią z przerażeniem, ale w jej oczach widziałem, że wie co robić. Pomyślałem sobie, cholera przecież na zajęciach z pierwszej pomocy ćwiczyłem na fantomie. Czas to wykorzystać! Rozpiąłem kurkę rozpiąłem koszulę, była jeszcze podkoszulka, podciągnąłem i zacząłem uciskać klatkę piersiową. Dziewczyna powiedziała "Oddechów nie zrobimy, bo jest zarzygany...", to już mówiła w lekkich łzach. Dobra, uciskam dalej, już nawet nie liczyłem tych ucisków, ale w sumie nasza akcja trwała 5 minut, wtedy przyjechało pogotowie. Kazali nam się odsunąć. Mierzyli tętno, chyba nic. Jeden spojrzał wymownie na drugiego, ten zaś przyniósł respirator,tamten wyższy znów na nas popatrzył i powiedział odsuńcie się jeszcze trochę. Czekają, słychać było sygnał, uderzenie, klatka piersiowa się uniosła gwałtownie do góry, patrzą na ekran, brak reakcji.
Załadowali ponownie, tym razem chyba z większą siłą, znów nic. Sprawdzają tętno, świecili latarką po oczach.
Nic...
Ten wyższy podchodzi do nas. Pyta się dziewczyny: "To Ty dzwoniłaś?", ona odpowiada, że "Tak, a ten chłopak mi pomógł jako jedyny". W tym momencie usłyszałem słowa, których nikomu nie życzę usłyszeć.
Pan doktor podał dziewczynie dłoń, później mnie popatrzył na nas i powiedział "Widziałem, że robiliście co mogliście, zrobiliście to dobrze, my też staraliśmy się jak mogliśmy, ale niestety ten człowiek nie żyje".
Zamurowało mnie, dziewczyna zaczęła płakać i chyba sama tego nie kontrolowała, ale rzuciła mi się na szyję mówiąc przez łzy "Dziękuję, że mi pomogłeś".
W tym tekście nie chodzi o to, że się przechwalam, ani nie chciałem i nie chcę robić z tego wydarzenia sensacji. Ale całej tej akcji towarzyszy niemiła atmosfera, czyli świadomość, że za Tobą na przystanku stoją ludzie, starsi, bardziej doświadczeni, którzy mogli zareagować, ale tego nie zrobili. Totalna znieczulica. Brak jakichkolwiek ludzkich uczuć. Wiem, może przesadzam, ale na prawdę nie przychodzi mi teraz, bezpośrednio po tym zdarzeniu nic innego na myśl. Starsza kobieta, która wypowiedziała tamte mądre słowa, że facet pewnie pijany, teraz tak jakby zaczęła poważnie myśleć. Doszedł do niej chyba fakt, że człowiek na prawdę potrzebował pomocy, ale dla niej już za późno, bo na ciało tego mężczyzny położono już znany mi wcześniej tylko z filmów czarny worek.
Nie bójmy się pomagać, i nie udawajmy, że uczenie na lekcjach przysposobienia obronnego, czy na godzinie wychowawczej jak się zachować podczas takich wydarzeń jest bezsensu. Bo wcale nie jest, ja to przeżyłem dzisiaj na własnej skórze. Jestem dumny z tego, że wiedziałem jak się zachować, ale przede wszystkim z tego, że miałem odwagę, że nic mnie nie hamowało. I jeszcze ten uścisk nieznanej mi dziewczyny, która była mi wdzięczna, te słowa lekarza, który powiedział, że dobrze wykonaliśmy robotę.
Ale świadomość tego, że na moich oczach umarł człowiek... Do teraz, chodź siedzę przed monitorem, piszę ten tekst widzę tego człowieka. Widzę jak bladnie, jak wyzionął ducha. W takich sytuacjach wyobraźnia przetwarza dopiero po jakimś czasie. Nikomu z Was tego nie życzę.
Postanowiłem się o godzinie 18:35 przejść gdzieś na spacer, bo stwierdziłem, że rozsadzi mnie z nudów w domu po zrobieniu paru prac i wypracowań, posprzątaniu mieszkania, korkach z matmy. Pomyślałem, należy mi się chwila relaksu.Ubrałem się i szedłem sobie moją ulubioną drogą, bo znaną na pamięć. Jest to droga na przystanek, skąd wyjeżdżam do szkoły. Jak już zaszedłem do miejsca docelowego, szedłem dalej, na przystanku na przeciwko zauważyłem, że jakiś facet leży na ziemi, obok niego stała, a raczej chodziła w kółko przestraszona dziewczyna, jak się później okazało rok młodsza ode mnie. Na przystanku około 8 osób, w tym starsza pani, która widząc faceta powiedziała tylko "zostawcie go, pewnie pijany", cała reszta chyba wzięła sobie do serca nauki seniora, bo młodej dziewczyny proszącej o pomoc nikt nie słuchał. Pobiegłem w tamtą stronę, dziewczyna już podawała adres opisała mniej więcej co widzi, podała swoje imię i nazwisko i etc. Standardowy komunikat. Ja w między czasie starałem się nawiązać jakiś kontakt z mężczyzną. Nie reagował na moje komunikaty. Zacząłem sprawdzać, czy oddycha, oddycha, nie wiem dlaczego, ale postanowiłem sprawdzić puls, podciągnąłem rękaw i liczyłem impulsy z tętnicy u dłoni. Powiedziałem dziewczynie : "Dobra pomóż mi teraz rozplątać z jego lewej ręki te reklamówki". Zrobiliśmy to i ułożyliśmy faceta w pozycji tzw "bezpiecznej, bocznej, ustalonej". Facet zaczął po 4 minutach leżeniu na boku wymiotować. Patrzymy nerwowo na zegar, później na drogę, jedna strona, druga strona. Pogotowia dalej nie ma. Po następnych 2 minutach postanowiłem ponownie sprawdzić tętno. Wyraźnie słabsze. Dziewczyna powiedziała tym razem stanowczo:"Obracamy go na plecy, ja mu odchylę głowę, a Ty rozepniesz mu kurtkę, trzeba mu zrobić masaż serca". Spojrzałem na nią z przerażeniem, ale w jej oczach widziałem, że wie co robić. Pomyślałem sobie, cholera przecież na zajęciach z pierwszej pomocy ćwiczyłem na fantomie. Czas to wykorzystać! Rozpiąłem kurkę rozpiąłem koszulę, była jeszcze podkoszulka, podciągnąłem i zacząłem uciskać klatkę piersiową. Dziewczyna powiedziała "Oddechów nie zrobimy, bo jest zarzygany...", to już mówiła w lekkich łzach. Dobra, uciskam dalej, już nawet nie liczyłem tych ucisków, ale w sumie nasza akcja trwała 5 minut, wtedy przyjechało pogotowie. Kazali nam się odsunąć. Mierzyli tętno, chyba nic. Jeden spojrzał wymownie na drugiego, ten zaś przyniósł respirator,tamten wyższy znów na nas popatrzył i powiedział odsuńcie się jeszcze trochę. Czekają, słychać było sygnał, uderzenie, klatka piersiowa się uniosła gwałtownie do góry, patrzą na ekran, brak reakcji.
Załadowali ponownie, tym razem chyba z większą siłą, znów nic. Sprawdzają tętno, świecili latarką po oczach.
Nic...
Ten wyższy podchodzi do nas. Pyta się dziewczyny: "To Ty dzwoniłaś?", ona odpowiada, że "Tak, a ten chłopak mi pomógł jako jedyny". W tym momencie usłyszałem słowa, których nikomu nie życzę usłyszeć.
Pan doktor podał dziewczynie dłoń, później mnie popatrzył na nas i powiedział "Widziałem, że robiliście co mogliście, zrobiliście to dobrze, my też staraliśmy się jak mogliśmy, ale niestety ten człowiek nie żyje".
Zamurowało mnie, dziewczyna zaczęła płakać i chyba sama tego nie kontrolowała, ale rzuciła mi się na szyję mówiąc przez łzy "Dziękuję, że mi pomogłeś".
W tym tekście nie chodzi o to, że się przechwalam, ani nie chciałem i nie chcę robić z tego wydarzenia sensacji. Ale całej tej akcji towarzyszy niemiła atmosfera, czyli świadomość, że za Tobą na przystanku stoją ludzie, starsi, bardziej doświadczeni, którzy mogli zareagować, ale tego nie zrobili. Totalna znieczulica. Brak jakichkolwiek ludzkich uczuć. Wiem, może przesadzam, ale na prawdę nie przychodzi mi teraz, bezpośrednio po tym zdarzeniu nic innego na myśl. Starsza kobieta, która wypowiedziała tamte mądre słowa, że facet pewnie pijany, teraz tak jakby zaczęła poważnie myśleć. Doszedł do niej chyba fakt, że człowiek na prawdę potrzebował pomocy, ale dla niej już za późno, bo na ciało tego mężczyzny położono już znany mi wcześniej tylko z filmów czarny worek.
Nie bójmy się pomagać, i nie udawajmy, że uczenie na lekcjach przysposobienia obronnego, czy na godzinie wychowawczej jak się zachować podczas takich wydarzeń jest bezsensu. Bo wcale nie jest, ja to przeżyłem dzisiaj na własnej skórze. Jestem dumny z tego, że wiedziałem jak się zachować, ale przede wszystkim z tego, że miałem odwagę, że nic mnie nie hamowało. I jeszcze ten uścisk nieznanej mi dziewczyny, która była mi wdzięczna, te słowa lekarza, który powiedział, że dobrze wykonaliśmy robotę.
Ale świadomość tego, że na moich oczach umarł człowiek... Do teraz, chodź siedzę przed monitorem, piszę ten tekst widzę tego człowieka. Widzę jak bladnie, jak wyzionął ducha. W takich sytuacjach wyobraźnia przetwarza dopiero po jakimś czasie. Nikomu z Was tego nie życzę.
piątek, 9 marca 2012
Specyfika
Kiedy byłem w gimnazjum na lekcjach informatyki i techniki z ust mojego nauczyciela (pieszczotliwie przez nas nazwanego panem Marianem) bardzo często padały słowa "Bo Polska moi drodzy to jest taki specyficzny kraj". Hasło to padało zawsze we właściwym momencie, tak więc każdy z nas traktował to jako żart, choć w rzeczywistości wiedzieliśmy czym to pachnie. A pachniało to niczym innym jak szczerym wyznaniem faceta, który miał nie tylko dystans do swojej pracy, ale prawdopodobnie do całego kraju. I rzeczywiście Polska jest krajem specyficznym.
Pan Marian opowiadał nam kiedyś anegdotę o tym, że był ze swoją żoną i synem w TESCO w Tarnowskich Górach. Powiedział żonie, żeby z synem poszła na zakupy, a on poczeka przy samochodzie. Jak rodzina poszła, pan Marian zauważył, że pewna osoba ma problem z zapaleniem samochodu, postanowił z ciekawości obserwować dalej. Po dziesięciu minutach przyjechał drugi samochód i założono sznur, by padnięty pojazd odholować. Do teraz wszystko było normalne prawda? Nic zaskakującego? To zaskoczy Was fakt, że po założeniu sznurów, właściciel wszedł do samochodu znajomego zostawiając swój z tyłu i pojechali. O swojej głupocie dowiedział się już po 40 metrach, kiedy bezwładny samochód uderzył w stojącą na poboczu taksówkę. Jak pierwszy raz słyszałem tą opowieść nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.
Tak, ludzie z pewnością są specyficzni. Moja babcia pracowała przez wiele lat w piekarskiej cukierni o nazwie "Alaska" i wspomniała niedawno sytuację, w której była za ladą i przyszedł młody chłopak około lat 20, chciał koniecznie coś kupić, zapytał o jagodzianki. Kiedy moja babcia oznajmiła, że owszem są jagodzianki, chłopak zniszczył system. Pytając: 'Przepraszam, a z czym są te jagodzianki?' W myślach mojej babci odezwały się dwa modele odpowiedzi, pierwszy oficjalny, drugi nieoficjalny. Moja babcia wybrała oficjalny i odpowiedziała 'Oczywiście, że z jagodami, proszę pana'.Jeżeli kogoś interesuje, to nieoficjalny brzmiałby 'Z musztardą do cholery!'.
Więc jeżeli żyją na świecie ludzie, którzy nie wierzą, że istnieją specyficzni ludzie to się mylą!
I to grubo!
Pozdrawiam!
Pozdrawiam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)